Azja Kambodża

Dzień pierwszy w Phnom Penh

Jest już ciemno. Tego właśnie chcieliśmy uniknąć. Naczytaliśmy się w internecie, że Phnom Penh to nie jest idealne miasto na spacery pod gwiazdami.

Ale co zrobić, kiedy nasz autobus z Sajgonu zanotował 2-godzinne opóźnienie. Wszystko przez ciągłe przystanki na owoce, jedzenie, soczki, papierosy i inne niecierpiące zwłoki degustacje uskuteczniane przez kierowcę i lokalnych pasażerów. Teraz zaliczamy slalom między nadjeżdżającymi z każdej strony skuterami. My i spotkany w autobusie kolega z Niemiec. Wygląda na to, że w Kambodży podstawowe zasady ruchu drogowego nie specjalnie kogoś obchodzą. Trzeba uważnie rozglądać się w każdym kierunku i szukać przestrzeni, która umożliwi systematyczne przedostawanie się do przodu. Po jakichś 40 minutach docieramy do naszego hostelu i chowamy murach niezbyt ładnego budynku.

Jeden dzień w Phnom Penh

Rano wychodzimy, żeby zobaczyć największe miasto Kambodży. Stolicę kraju w latach 1432-1528 i od 1866 do dzisiaj. Najpierw odwiedzamy Targ Centralny. Wybudowany w 1937 roku obiekt w stylu art-deco zachwyca ogromną kopułą górującą nad licznymi straganami. Psar Thmei był kiedyś jednym z największych targów Azji. Do dzisiaj kwitną tutaj mniejsze i większe biznesy lokalnych przedsiębiorców. W Phnom Penh znajduje się kilka targowisk i to wokół nich tętni życie miasta.

W środku budynku sprzedaje się tekstylia, biżuterię i kosmetyki. Jedzenie i owoce można kupić na straganach rozlokowanych od strony ulic. Na Kambodżańskich targowiskach często można zauważyć dzieci, które pomagają w pracy swoim zapracowanym rodzicom. To właśnie najmłodsze pokolenie Kambodżan zna język angielki, a ten jest wyjątkowo przydatny z kontaktach z obcokrajowcami. Czarną, mocną kawę z ogromną ilością lodu serwuje nam więc chłopczyk w wieku około 10 lat, który łamaną angielszczyzną dopytuje nas czy na pewno nie chcemy dodać do niej cukru. Nie chcieliśmy. Na targowisku zjadamy sajgonki (każda za 20 tys.), smażony makaron z jajkiem (40 tys.) i ruszamy w stronę rzeki.

 

Święto Wody

W 2010 roku w Phnom Penh doszło do największej tragedii, jaka dotknęła Kambodżę od rządów Czerwonych Khmerów. W stolicy kraju, w trakcie obchodów Święto Wody zostało stratowanych ponad 450 osób. Strach wśród ludzi wywołało kołysanie się wiszącego mostu. W mieście akurat trwają obchodu Święta Wody, a przy rzece znowu dziki tłum.

Ludzie gromadzą się przy brzegu, żeby zobaczyć wyścigi długich, drewnianych łodzi. Na trawnikach mieszkańcy stolicy rozścielili kolorowe koce. Trwa jeden wielki, kolorowy piknik. Wszędzie stoją przenośne lodówki wypełnione przygotowanym wcześniej jedzeniem. Gwar rozmów zagłusza puszczane przez megafon ogłoszenia policji.

Idziemy zatłoczoną ulicą tuż za mężczyzną, który niesie na swoich barkach kilkuletnią córeczkę. Przed nami pickup, który wiezie na swojej pace 14 osób. W powietrzu unosi się zapach grillowanych parówek i pieczonych bananów. Wydaje się, że więcej osób nie zmieści się na tej i tak zatłoczonej do granic przyzwoitości ulicy. Nic bardziej mylnego. Najwięcej spragnionych zabawy ludzi pojawi się tutaj po zmroku.

Wat Phnom

W końcu dochodzimy do położonej na wzgórzu świątyni Wat Phnom. Tę buddyjską pagodę wybudowano w 1372 roku. Legenda głosi, że w 1370 bogata dama imieniem Yu Penh zauważyła w rzece ogromny pień i postanowiła go wyłowić. Okazało się, że w środku obumarłego drzewa znajdują się cztery brązowe statuetki Buddy i jedna kamienna figurka bogini (Prah Noreay). Pani Penh potraktowała to zjawisko jako dobrą wróżbę, a mieszkańcy miasta uznali, że jest coś na rzeczy. Jakiś czas później ludzie usypali wzgórze i postawili kapliczkę. W ten sposób uhonorowano tutaj dziwne znalezisko.

Następny przystanek znajduje się w rejonach jeziora, które na dobre zniknęło kiedyś z mapy stolicy Kambodży. Wszystko przez ludzką chciwość i głupotę władz miasta (więcej -> TUTAJ). Teraz zamiast hosteli, knajpek i amerykańskich turystów jedyną rzeczą która przyciąga w te rejony jest naprawdę niezłe graffiti. Przechadzamy się wąskimi, zaśmieconymi ulicami. Miejscowi grają w karty sącząc ze szklanek z grubego szkła mocną, mrożoną kawę. O imprezowej przeszłości dzielnicy świadczą odrapane szyldy knajp i stare automaty do gier, które wciąż stoją w zamkniętym dawno sklepie. Ktoś wykorzystał zadaszony teren do chodowli kogutów, które czekają ostatnich dni pozamykane w metalowych klatkach. Ludzie są chyba lekko zdziwieniu naszym widokiem, bo w ostatnich latach niewielu obcokrajowców zapuszcza się w te rejony miasta. To już nie jest miejsce dla ubranych w kolorowe, indyjskie ciuszki backpakersów.

Zapada zmrok. Powoli wracamy więc do hostelu i podziwiamy tutejszą architekturę miasta. Piękne modernistyczne budynki teraz straszą odrapanymi murami. Niewiele niestety zostało z eleganckiego miasta, o którym zawsze marzył król Sihanouk. W 1953 roku, tuż po odzyskaniu przez Kambodżę niepodległości ruszył program modernizacji stolicy kraju. W Phnom Penh powstało wiele niesamowitych obiektów, nawiązujących do elementów khmerskiej kultury. Niestety akcję odbudowy przerwano, do czego przyczynili się oczywiście Czerwoni Khmerzy.

(Jeśli ktoś jest zainteresowany architekturą, to: może wziąć udział w oprowadzaniu po najbardziej znanych budynkach miasta (więcej informacji ->TUTAJ), albo na własną rękę ze ściągą w ręku odnaleźć najciekawsze budynki. Bardzo fajna mapa do ściągnięcia – TUTAJ)

Siadamy na piwo przy małym metalowym stoliku. Nagle pod naszymi nogami zauważamy, że coś się porusza. Ogromy szczur wybrał się na kolację i nic sobie nie robi z towarzystwa ludzi. Nie będzie to niestety nasze ostatnie spotkanie z wstrętnym, szarym, piszczącym przedstawicielem gryzoni. W Kambodży wałęsających się szczurów nie brakuje, ale o tym więcej innym razem.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

You Might Also Like

No Comments

    Leave a Reply