Uncategorized

Relacja z podróży część 1 – Kraje Bałtyckie, Rosja, Mongolia

Krótko i zwięźle o naszej 324-dniowej podróży po 4 kontynentach.

O takim wyjeździe myśleliśmy kilka miesięcy. W końcu, w kwietniu podjęliśmy ostateczną decyzję, że lata lecą, włosy siwieją, rozstępy robią się coraz głębsze, więc nie ma na co czekać. Zwolniliśmy się z naszych prac, załatwiliśmy wizy do Rosji, Chin i Mongolii, zaliczyliśmy kilka imprez pożegnalnych i 26 lipca 2017 roku wyjechaliśmy z Polski. Mieliśmy plan tylko na kilka pierwszych krajów, później czekała na nas wielka niewiadoma. Na szczęście, po raz kolejny potwierdziła się zasada, ze im mniej planów i oczekiwań, tym lepiej wszystko się układa. Nasza podróż trwała 324 dni. W tym czasie odwiedziliśmy 20 krajów. Byliśmy m.in. w Rosji, Japonii, Nowej Zelandii i Australii. W sumie przejechaliśmy 80 tys. kilometrów. Na końcu wystawiamy rachunek. Całkowity koszt podróży (wizy, przejazdy, noclegi, szczepionki i jedzenie) wyniósł 18.5 tys. na osobę. To cena za jakieś jakieś 3.5 m2 mieszkania, co nie?

Nasza wyprawa wyglądała tak:

Czas więc na krótkie, podzielone na części podsumowanie. „Potop” też publikowany był w odcinkach i wszystkim się podobało.

Kraje Bałtyckie:

26 lipca nocnym autobusem pojechaliśmy do Wilna. Wcześniej, na tle Pałacu Kultury zrobiliśmy sobie pamiątkowe zdjęcia, które wyszły tak niekorzystnie i frajersko, że wstyd je było opublikować. Po dojeździe w blasku poranka ruszyliśmy na wylotówkę do Rygi i zaczęliśmy łapać pierwszego w czasie tej podróży stopa.  Po chwili zatrzymał się kierowca, który ostatecznie pomylił drogi i przez przypadek wysadził nas na litewskiej prowincji w okolicach Góry Krzyży. Choć nazwa nie wywoływała żadnych skojarzeń. Sztuką dedukcji doszliśmy do wniosku, że nieznane nam miejsce musi mieć coś wspólnego z górą i krzyżami, i rzeczywiście tak było: 

Góra Krzyży.

Góra Krzyży

Do Rygi dojechaliśmy kilka godzin później z dziewczynami, które podróżowały na koncert Red Hot Chilly Peppers. Całą drogę katowaliśmy, więc „Under the bridge” i inne skoczne przeboje do znudzenia grane w stacjach radiowych o formacie rock-pop. U naszej łotewskiej couchsurferki Lindy spędziliśmy następne 3 dni. Jedliśmy ciemny jak węgiel chleb grubo posmarowany aromatycznym miodem, odwiedzaliśmy targowiska i degustowaliśmy tutejszy specjał – Riga Balsam. Następnym naszym przystankiem był urokliwy Tallin. W opanowanej przez rosyjskich turystów stolicy Estonii odwiedziliśmy stylizowaną na średniowieczną gospodę knajpę, włóczyliśmy się po starym mieście, a wieczory i noce spędzaliśmy na dziko przy jeziorze.

W takich pięknych okolicznościach przyrody spędzaliśmy zimne estońskie noce.

Gdyby nie to, że nasz namiot nie wytrzymywał ataku wilgoci i pocił się jak pacha boksera byłoby bardzo miło. 31 lipca nadejszła wiekopomna chwila kiedy, z żalem żegnaliśmy darmowy roaming gwarantowany przez EU i ruszyliśmy autobusem do mateczki Rosji.

Rosja:

Na granicy przywitali nas strażnicy w wielkich jak nocniki czapkach i plantacja barszczu Sosnowskiego, który opanował pobocza tamtejszych dróg. Autobus kołysał się na rosyjskich szosach jak matrioszka, ale w końcu cała nasza wesoła gromadka jakoś dojechała na jeden z petersburskich dworców autobusowych. Po godzinnym śledztwie na miarę KGB wykryliśmy przed Subweyem otwarte WiFi i skontaktowaliśmy się z Artemem, naszym couchsurferem. W Petersburgu mieszkaliśmy w starym akademiku w centrum miasta, z którego rozpościerał się widok na odrapane kamienice i leniwie płynąca Newę. Chodziliśmy nocą po mieście, piekliśmy szarlotkę o 4 nad ranem i gapiliśmy się na zwodzone mosty – największą atrakcję miasta. Po dwóch dniach pojechaliśmy do miasta Peterhof w odwiedziny do Rozy Ivanowej, dalekiej znajomej naszego krewnego. Ciocia Roża przyjęła nas jak bliskich członków swojej rodziny, robiła przepyszne pierogi i pokazała nam cienie i blaski rosyjskiej rzeczywistości. Do Petersburga wróciliśmy po dwóch dniach, a później nocnym pociągiem, z szerokimi, obitymi czerwonym materiałem fotelami pojechaliśmy do Moskwy. Nasz pobyt w Moskwie podzieliliśmy między dwóch couchsurferów. Pierwsze dni zamieszkaliśmy u rudowłosej Olgi, a później przenieśliśmy się do Leny i Vovy – właścicieli dwóch kotów o dyktatorskich imionach i zapędach. Moskwę opanowało w tamtym czasie gorące lato. W parku Gorkiego ludzie wylegiwali się na kocykach, a na placu czerwonym trwał atak miłośników selfie. Moskwa wydała nam się zupełnie inna niż ją sobie wyobrażaliśmy. Najbardziej dostojne i przejrzyste metro świata, w którym odnalezienie drogi nie stanowi żadnego problemu. Niska zabudowa w centrum. Gumowy Lenin, który jest tak drobny, ze gdyby nie płeć, można by go nazwać rosyjską Calineczką. Po 6 intensywnych dniach, 10 października wsiedliśmy w Kolej Transyberyjską. Wbrew wszelkim niepotwierdzonym plotkom, podróż koleją nie obfituje w szalone przygody, śpiewy i chlanie do białego rana! Wprost przeciwnie. Leżysz sobie na wygodnej pryczy, prowadzisz krótkie rozmowy z rodzinami, które wracają do domu gdzieś na wschodzie Rosji, a największą atrakcją jest moment zalewania wrzątkiem kolejnej chińskiej zupki. Super sprawa! Serio. Rzadko kiedy współczesny człowiek ma tyle czasu na czytanie, spanie, gapienie się przez okno i rozmyślanie. Po 2.5 dniach dojechaliśmy wreszcie do smutnego, szarego Omska. Spod dworca kolejowego, jednym z busów ruszyliśmy na wylotówkę w stronę Kazachstanu. Państwo to akurat tego roku zniosło dość drogie wizy, a wszystko przez wystawę Expo, która tym razem odbywała się w tym niezwykłym kraju. Autostop starym Kamazem do rosyjsko-mongolskiej granicy szedł nam całkiem nieźle, ale niestety nie zakończył się spektakularnym sukcesem. Z granicy ku naszemu zaskoczeniu cofnęli nas rosyjscy celnicy, więc lekko poddenerwowani wróciliśmy na autostradę i przespaliśmy się w namiocie przy drodze. Rano, zmęczeni i zmasakrowani przez komary autostopem pojechaliśmy do Omska po bilety na autobus.

Kazachstan:

Niestety zabrakło biletów na bezpośredni przejazd do stolicy Kazachstanu. Musieliśmy więc dojechać najpierw do  Pawłodaru i dopiero tam przesiąść się na kolejny autobus. Droga do Astany nie była łatwa i przyjemna. O nie! Załadowany ludźmi pojazd choć trząsł się jak galareta, czego ostatecznie nie przetrwał dysk naszego komputera. Kazachska droga zmieniała swoje oblicze jak naburmuszona panienka. Najpierw była wyasfaltowaną autostradą, a po chwili polną dróżką bez pobocza. W końcu jednak, z 3 godzinnym opóźnienie i 45 minutowej przerwie obiadowej dotarliśmy do stolicy. W tym przedziwnym mieście, będącym architektoniczną hybrydą stylów, mieszkaliśmy 3 dni. Odwiedziliśmy też wystawę Expo, na której największą atrakcją było zdjęcie z gumowym orłem i możliwość przebrania się za arabskiego szejka. 18 sierpnia wróciliśmy autobusem do Omska.

Rosja:

Tego samego dnia, wieczorem wsiedliśmy w Kolej Transyberyjską i ruszyliśmy w drugą część trasy słynnym rosyjskim pociągiem. Tym razem miejsce na przeciwko nas zajęła babci z kilkuletnim wnuczkiem. Chłopak miał nieustające gastro i na każdej stacji chciał pochłaniać loda. Po 3 dniach podróży, w końcu dotarliśmy do Irkucka. Tam przyjął nas pochodzący z Jakucji Aleks. Irkuck to niesamowite miasto z wielkim, niewykorzystanym do końca turystycznym potencjałem. Stare drewniane, zdobione domy powoli zanurzają się w rosyjska ziemię, a miejscowe targi zalewa chińska tandeta.  Po kilku dniach wsiedliśmy w małego, białego busa i ruszyliśmy w stronę jeziora Bajkał.

Widok na Bajkał

Najpierw zahaczyliśmy o Sljudlankę, a później jeszcze tego samego dnia zameldowaliśmy się w Bajkalsku. Po nocy spędzonej w najtańszym pokoju z dwoma łóżkami, szafką i brakiem okna przenieśliśmy się do oldschoolowego, rosyjskiego mieszkania z dywanem, fototapetą i właścicielką ubraną w getry w panterkę.

Polecamy to rbn’b! Fototapeta, dywany, kanapa z kapą. Za rogiem sklep z ręcnzie lepionymi, mrożonymi pielmieniami! Zestaw idealny!

Z żalem opuszczaliśmy okolice Bajkału, bo miejsce to godne jest kilkutygodniowych wakacji. Tylko szalona liczba zakażonych boleriozą kleszczy nie zachęcała do dalszych, szczególnie leśnych eksploracji terenu. W okolicach Sljudlanki, stanęliśmy na drodze wylotowej i po chwili jechaliśmy starą ładą w okolice Ułan Ude. Ponieważ nad miastem zapadał zmierzch, a my nie bardzo wiedzieliśmy, gdzie znaleźć jakiś hostel rozłożyliśmy się z naszym namiotem w krzakach przy autostradzie. Było twardo i zimno, ale jakoś przetrwaliśmy syberyjską noc. Rano bez specjalnych uszkodzeń ruszyliśmy autostopem na granicę z Mongolią. Trasę pokonaliśmy w towarzystwie wesołych Buriatów, którzy zaprosili nas na typowe syberyjskie śniadanie: gorąca bawarkę i dymiące , zaserwowane na ceratę przez znudzoną i zaskoczoną naszym widokiem panią kelnerkę.

W tym miejscu za chwilę zaczniemy rozkładać nasz beznadziejny namiot.

W tym miejscu za chwilę zaczniemy rozkładać nasz namiot.

Mongolia:

Granicę rosyjsko-mongolską przekroczyliśmy z panią, która za drobną opłatę zgodziła się przewieźć nas swoim samochodem do Mongolii (granicy nie można przejść na pieszo). Później zaczęliśmy łapać stopa na głównej drodze prowadzącej do stolicy. Ostatecznie Do Ułan Bator dowiozła nas para staruszków. Państwo byli bardzo mili, aż do czasu gdy zarządali od nas wysokiej zapłaty za transport. Obeszło się jednak bez opłaty. W Ułan Bator spędziliśmy kilka dni i możemy powiedzieć, że jest to jedno z brzydszych miejsc jakie kiedykolwiek wiedzieliśmy. Bez żalu, tanim pociągiem, w którym wagony wyglądało zupełnie tak jak w Kolei Transsyberyjskiej ruszyliśmy do miejscowości położonej najbliżej Chińskiej granicy.

Widok na Ułan Bator .

CDN.

 

 

You Might Also Like

No Comments

    Leave a Reply