Europa Rosja

Petersburg cz. 1

Jeszcze w autobusie z Tallina do Petersburga o tajemniczej nazwie OOO PTK uświadomiliśmy sobie, że w portfelu nie mamy ani jednego rubla. Kilka minut później dotarło do nas, że pierwsza walutowa karta bankomatowa, nie została aktywowana, (a jeśli nawet tak było, to nikt z nas nie pamięta do niej pinu), a druga leży w szufladzie wrocławskiego biurka.

Na granicy estońsko-rosyjskiej.

Na granicy estońsko-rosyjskiej.

Ostatnia nadzieja, żeby w czasie pierwszego dnia w Rosji być człowiekiem wypłacalnym leżała w kantorze. Tego jednak, jak to zazwyczaj bywa w takich przypadkach, oczywiście zabrakło w pobliżu dworca. Spuchniętymi od niewyspania oczami wyobraźni widzieliśmy więc, jak zaciągamy dług u ruskiej mafii albo śpiewamy w przejściu podziemnym „Czerwony jak cegła” tylko po to, żeby zebrać trochę grosza. Na szczęście okazało się, że za żetony do metra możemy zapłacić złotówkową kartą bankomatową, bo miejsca pracy rosyjskich pań kasjerek wyposażone są w terminale. Uf!

Po przyjeździe na stację Nevsky Prospect, zaczęliśmy rozglądać się za WiFi. Tylko tak mogliśmy skontaktować się z Artemem, naszym petersburskim couchsurferem i jak się później okazało, mistrzem wypieków domowej szarlotki.

Artem i jego szarlotka.

Niestety w Rosji dostęp do fastfoodowego internetu jest towarem równie luksusowych, co samowary z czasów Romanowów, albo kawior z ginącego gatunku jesiotra. Większość z lokali wymaga podania rosyjskiego numeru telefonu, na który następnie przesyłany jest kod aktywacyjny do sieci. Trzeba przyznać, że trochę komplikuje to obcokrajowcom bycie online i tym samym lajkowanie znajomym fotek z wakacji. W końcu jednak po kilkunastu minutach łowów z komórką w ręku, udało nam się wytropić w Subwey’u śladowe ilości działającej sieci.

Choć w autobusie z Tallina odlatywaliśmy ze zmęczenia (przez chwile nawet miałam sen, że jestem kierowcą pociągu i starą lokomotywą przekraczam dozwoloną na torach prędkość), w Petersburgu odzyskaliśmy siły witalne i wieczorową porą wybraliśmy się z Artemem i Elviną na niezobowiązującą przechadzkę po krętych i szerokich ulicach miasta.

Pierwszy przymiotnik, który przychodzi człowiekowi na myśl w czasie wizyty w Petersburgu to – monumentalny. Przepych, bogactwo i zamiłowanie do luksusu dawnych włodarzy tego miasta widać na każdym kroku. Wszystko tutaj wydaje się majestatyczne, a podświetlone budynki prezentują się jak architektoniczne cuda świata. To czego z pewnością nie brakuje w Petresburgu to przestrzeń. Co rusz wchodzimy na ogromny plac, obserwujemy bezkresną, granatową taflę przepływającej przez miasto Newy i podziwiamy gładko skoszone trawniki na parkowych skwerach. Tak dużą ilość wolnej przestrzeni w mieście podziwialiśmy chyba tylko w Waszyngtonie.

Nasz  spacer, przeciągamy do późnych godziny nocnych, a wszystko po to żeby zobaczyć punkt obowiązkowy każdej wycieczki w Petersburgu. Od kwietnia do listopada, co noc podnosi się tutaj 14 największych mostów. Taki spektakularnie wyglądający zabieg ma umożliwić statkom przepłyniecie do jeziora Ładoga. Patetyczne dudniące z głośników dźwięki muzyki symfonicznej dają znać, że już za chwilę mosty pójdą w górę, rozbłyśnie tysiąc fleszy z azjatyckich aparatów, a po Newie przepłynie kilkanaście łódek po brzegi wypełnionych turystami.

Petersburg Mosty Tego dnia wróciliśmy do akademika około 3 w nocy. Artem, pomimo tak zacnej godziny zabrał się za przygotowywanie kolacji. My, będąc już w stanie lekkiej hibernacji wywołanej brakiem snu, podziękowaliśmy za gościnę i wreszcie o 3.30 po 22 godzinach na nogach w rytmie komarowego bzyczenia zasnęliśmy snem głębokim i niespokojnym. Nie pamiętam co mi się śniło tej nocy, ale na pewno nie były to mosty.

CDN.

 

You Might Also Like

No Comments

    Leave a Reply