Europa Rosja

Na granicy z Mongolią

Nad Ułan Ude zapadł zmierzch. Gęste, ciemne chmury pokryły czyste dotychczas niebo. Krowy jak zaprogramowane przez szalonego rolnika maszyny, zaczęły wracać z pola do swoich zagród. Zwierzęta parły na przód bezczelnie tamując przy tym ruch starym, wysłużonym Kamazom.

W mroku nocy nikt już nie zobaczy turystów rozkładających zielony namiot na twardej jak skała ziemi. I dobrze, bo towarzystwo lokalsów nie jest nam niezbędne do szczęścia. To tutaj, w otoczeniu niezidentyfikowanego zielska, kamieni i krzaków spędzimy kolejną noc. Kilka godzin wcześniej para Buriatów wysadziła nas na stacji benzynowej i życzyła szerokiej drogi. Niestety na dalszą podróż było już zdecydowanie za późno, a o taniech hostelach w tej syberyjskiej okolicy nikt, nigdy nie słyszał. Nastawiamy się na najgorsze: deszcze, lawinę błotną, zmarźnięte uszy, a w najgorszym wypadku tragiczną, ale widowiskową śmierć pod kopytami stada wściekłych jałówek.

W tym miejscu za chwilę zaczniemy rozkładać nasz beznadziejny namiot.

W tym miejscu za chwilę zaczniemy rozkładać nasz namiot.

Na szczęście rano budzimy się bez specjalnych i widocznych obrażeń ciała, które w przyszłości uprawniałyby nas do ubiegania się o rentę. Jesteśmy zmarźnięci i głodni, ale za to cali i zdrowi. Bilans zysków i strat wydaje się więc korzystny. Jedyna rzecz o jakiej marzymy to kubek gorącej jak kaloryfer w grudniu herbaty. Ulan Ude wciąż śpi, a drewniane domy skąpane są jeszcze w gęstej mgle. Sklepy zamknęte. Barów brak. Na ulicy prawie nie ma ruchu. Tylko od czasu do czasu słychać warkot silnika starego model Kamaza, albo innego cudu rosyjskiej myśli motoryzacyjnej.  Jeśli nie chcemy spędzić kolejnej nocy w otoczeniu krów, psów, koni i zielska musimy dojechać dzisiaj do Ułan Bator. Do pokonania mamy zaledwie 585 km.

Ustawiamy się na poboczu, tuż przy stacji benzynowej i ku naszemu zadowoleniu na pierwszego autostopa nie musimy zbyt długo czekać. Już po 10 minutach siedzimy na skórzanych siedzeniach w bordowej ladzie. Co najważniejsze, z wietrzników samochodu bije na nasze zmarźnięte buzie, ręce i nogi przyjemne ciepłe powietrze. Następny autostop daje nam kolejne powody do radości. Około 50-letni kierowca, w stylowym dresie z wielkim napisem RUSSIA na plecach zaprasza nas na śniadanie do miejscowej gospody. Wchodzimy do środka, zajmujemy miejsce przy stołach nakrytych ceratą w kwiaty, a po chwili zaspana jeszcze kelnerka serwuje nam dymiące jak komin w Bełchatowie dania: dwie buzy (pierożki z mięsnym nadzieniem) i ciepłą, przyrządzoną na mleku herbatą. Taki zestaw kosztuje tutaj 100 rubli, czyli około 6 złotych.

Buriacki samochód mknie na granicę.

Po śniadaniu wracamy do czarnego dżipa i ruszamy w dalszą drogę. Z głośników dudni na przemian: klasyka euro disco i buriackie standardy muzyki rozrywkowej. Dziwny to miks. Najpierw słyszysz coś w rodzaju „bum bum bum I want you in my room”, a później dociera do ciebie niezrozumiałe zawodzenie rosyjskiej diwy. Jest zapewne o niespełnionej miłości i kochanku, który przeleciał nawiną dziewicę i odjechał w siną dal. Przy takich przebojach opróżniana jest na Syberii pewnie nie jedna flaszka „Stolicznej”. Za oknem przelatują kolejne widoki drewnianych płotów w stanie lekkiego rozkładu i zarośniętych chwastami pól. Klasyczny obraz miejsca, w którym zostają tylko ci, którzy naprawdę nie mają ani chęci, ani możliwości żeby zamieszkać gdziekolwiek indziej.

W takich imrezowo-ludowych klimatach po dwóch godzinach dojeżdżamy do skrzyżownaia A-340 i ulicy Rukavistshnikowej, gdzie wysadzają nas nasze syberyjskie ziomki. Ci podeszli do sprawy racjonalnie i uznali, że łatwiej będzie nam dojechać do kordonu główną drogą. Niestety tym razem nie mieli racji. Jedyny samochód, który mija nas na trasie, wypełniny jest po brzegi rozemocjowanymi, rosyjskimi żołnierzami. Poza tym pustka. Tylko wiatr coraz silniej wieje, a nam robi się coraz zimniej. W końcu dajemy za wygraną i ruszamy mniejszą, ale bardziej uczęszczaną drogą do miasta. Stąd na granicę kursuje podobno bus, ale nie mamy okazji sprawdzić tego na własnej skórze. W centrum miasta wyhacza nas uśmiechnięty od ucha do ucha chłopak. Ten ubrany w czarny dres, czapkę ze złotym napisem NIKE i łańcuch dyndający na chudej szyi facet wyglądaj wprawdzie jakby chciał nam skroić portfel, ale głośny okrzyk „Sa Va” (why?) sugeruje, że ma jednak znacznie przyjemniejsze zamiary. I rzeczywiście, 5 minut później w rytmach rosyjskiego techno Artiom z czystej dobroci serca podwozi nas na przejście graniczne. Chłopak jest tak zadowolony z zawartej przed chwilą znajomości z obcokrajowacam, że chce pochwalić się tym faktem ze swoją żoną. Wyjmuje swój wysłużony, biały smartfon, łączy się z jakąś młodą kobieta trzymająca na swoich kolanach ślinicego się bobasa. Machamy wiec do telefonu i pozdrawiamy całą rozśmiano-rozpłakaną rodzinę serdecznymi słowami. Jest radość i duma w narodzie. Po 15 minutach zatrzyujemy się z teatralnym piskiem opon na parkingu tuż przy granicy. Przybijamy mocną piątkę Artiomowi (bo chłopak okazał się fajnym gościem) i zaczynamy przechodzenie, a raczej przejeżdżanie do Mongolii.

Spektakularny granica rosyjsko-mongolska.

Spektakularny granica rosyjsko-mongolska. Nie można przekroczyć jej na pieszo. Zawsze jednak znajdzie się ktoś, kto za drobą opłatą przewiezie Was na drugą stronę.

Warto pamiętać, że granicę rosyjsko-mongolską w miejscowoście Altanbulag nie da się przekroczyć na pieszo. Można ją za to przejechać: rowerem, autobusem albo samochodem. Jak nie trudno się domyśleć nie jesteśmy w posiadaniu żadnego z tych pojazdów (Nextbike pomiędzy Rosją, a Mongolią mógłby być kurą znoszącą złote jaja!) Znajdujemy więc sympatyczną, ubraną w różowy dres panią Mongołkę. Ta za 150 rubli godzi się zapakować nas do swojego japońskiego auta w kolorze mlecznej kawy i przewieźć na drugą stronę przejścia granicznego. Rozkładamy się na siedzeniach obok kartonowego pudła wypełnionego po brzegi: bananami, podpasek i czarnymi kaloszami posklejanych w pary brązową taśmą. W takim towarzystwie i w oparach chińskiej gumy opuszczamy Rosję. Byliśmy w tym kraju 29 dni. Jeszcze wrócimy!

You Might Also Like

No Comments

    Leave a Reply