Quito okazało się pięknym miastem z ogromną liczbą białych budynków stylu kolonialnym. Pierwszego dnia udało nam się przechytrzyć stróża i wjechać na wieżę kościoła, z którego można było podziwiać panoramę miasta. Drugiego dnia wzięliśmy udział w darmowym oprowadzaniu po Pałacu Prezydenckim. Największą atrakcją była nawiedzona Amerykanka, która z teksańskim akcentem ochoczo opowiadało o tym, jak to fantastycznie nauczyła się hiszpańskiego i jak cudownie jest rodzić dzieci. W niedzielę ruszyliśmy na Mercado Artesanal Mariscal, gdzie bezskutecznie wśród suvenirów przywiezionych z Chin poszukiwaliśmy koszuli z Iguanami. W tego typu miejscach, dla zasady trzeba się targować, ale czasami sprzedawcy zanim jeszcze zapytasz, ile co kosztuje, sami schodzą z ceny. W Quito mieszkaliśmy w hotelu Sucre, znajdującym się w samym centrum miasta. Największą atrakcją tego miejsca był Jose – jeden z pracowników. Kamerdyner, kelner, recepcjonista od 27 lat opiekował się w tamtym czasie gośćmi hotelu. Służył dobrą radą, był zawsze szarmancki i paradował po ciemnych korytarzach budynku w białym garniturze.
W Quito grzechem jest nie spróbować zupy z raka serwowanej przez miejscowych kucharzy. Pyszna polewka jest częścią dwudaniowego obiadu, który w dni powszednie kosztuje 1.75, a w niedzielę 2.
No Comments