Do Machu Picchu można szybko i bezpiecznie dojechać pociągiem. Ta przyjemność kosztuje jednak dużo pieniędzy i mało siły. Jeśli więc masz ochotę na mniej komfortowy, ale tańszy i przyjmijmy, że zdrowszy sposób dotarcia do słynnego miasta Inków, polecamy 10 kilometrowy spacer przez peruwiańska dżunglę.
Większość turystów podróżuje z Limy prosto do Cusco (cena od 90-125 soli) i tam od jednego, albo drugiego agenta podróży wykupuje zorganizowaną wycieczkę do Machu Pitchu. My ze względu na ograniczone fundusze i chęć przygody wybraliśmy trasę: ze stolicy Peru do Arequipy (zaledwie 17 godzin w kiepskim autobusie w towarzystwie szalonych much fruwających nad ukrytymi w siedzeniach resztkami jedzenia, ale cena to 40 soli), a dopiero później do Cusco (10 godzin (choć miało być 7) za 25 soli). Było klasycznie: dłużej, ale taniej.
Zaraz po przyjeździe do Cusco, dopadła nas zgraja przewodników, którzy z miejsca oferowali nam: hotel, wycieczkę, taksówkę i inne zbędne atrakcje. Grzecznie podziękowaliśmy jednak za wszystkie usługi i ruszyliśmy na tutejszy terminal autobusów.
Tam wsiedliśmy w małego busa, który miał nas zawieźć do niewielkiej miejscowości Santa Maria. Droga do tego miasteczka było jednak kręta i wyboista, i nie jest to wcale metafora.
Pierwsze, co zrobił nasz wykazujący skłonności samobójcze kierowca, to odmówił kilku zdrowasiek przy przydrożnym, drewnianym krzyżu. Facet uznał najwyraźniej, że teraz jest pod stałą opieką stwórcy, więc na kamienistej ścieżce wszystko mu wolno. I się zaczęło!
Mknęliśmy więc na łeb na szyję wąską, górzystą drogą znajdującą się tuż nad stromą przepaści. Z otaczającego błotnistą drogę wzgórza osuwały się ogromne głazy i fale mułu. Na pierwszym siedzeniu, tuż obok kierowcy siedziała kobieta z niemowlakiem na rękach, który gibał raz z jednej, raz z drugiej strony jak szmaciana lalka. Byliśmy jedynymi obcokrajowcami w busie, więc nie chcieliśmy robić za dużo zamieszania. Wbiliśmy nasze cztery litery w fotele i czekaliśmy aż ta ekstremalna podróż dobiegnie końca.
Dzięki Bogu po jakichś 4 godzinach bez śmiertelnych wypadków, rannych i specjalnych uszkodzeń auta dojechaliśmy do Santa Maria. Tam od razu przesiedliśmy się w samochód, prowadzony przez miejscowych chłopaków. W 6 osób (4 z tyłu) dojechaliśmy w końcu do Santa Teresa (koszt takiej wycieczki – 8 soli). W Santa Taresa wynajęliśmy mały, znajdujący się nad sklepem spożywczym pokój (20 soli), a wieczorową porą postanowiliśmy świętować cudem przeżyty dzień drinkiem z rumem za 7 soli.
Ceny w Santa Teresa: Almuerzo 6 soli, awokad: 0,5 sola, ser: 1 sol, rum 7 soli, cola 3.5 sola, jogurt – 6 soli, bułka – 1 sol.
Rano, skoro świt miejscowym autobusem dojechaliśmy do Hidro. Stamtąd maszerowaliśmy już 10 kilometrów trasą prowadzącą prosto do Aguas Calientes, czyli miejscowości znajdującej się najbliżej słynnego miasta Inków.
Nie byłoby tak źle, gdyby nie rzęsisty deszcz, który w pewnym momencie naszej wycieczki nie zaczął lać się z nieba.
Szliśmy jednak przed siebie błotnistą drogą podziwiając zieleń dżungli, ruiny starych domów i japońskich turystów robiących nam zdjęcia zza szyb mknącego po torach pociągu.
No Comments