Kiedy mówiliśmy, że wybieramy się do Paragwaju 90% osób pytało nas: „Po co?”. Zdaniem wielu, kraj ten jest wyjątkowo niebezpieczny i absolutnie nie wart odwiedzenia. Okazało się jednak, że większość nie zawsze ma rację.
Luźne notatki z czerwonego zeszytu:
Wydawało się, że po męczącym dniu znajdziemy chwilę wytchnienia na granicy. Rozłożymy się w na jakimś małym skwerku, wypijemy wino, zjemy kanapki – taki był nasz plan na wieczór idealny. Niestety, okazało się, że granica znajduje się w centrum miasta, które na domiar złego okazało się paragwajskim Gotham City.
O noclegu w namiocie mogliśmy zapomnieć. Zapytaliśmy więc policjanta, czy istnieje w pobliżu miejsce, w którym możemy w mirę bezpiecznie da się spędzić noc. Pan glina bez specjalnego namysłu polecił nam drewnianą ławkę, znajdującą się niedaleko dyspozytora na benzynę. Gdy wreszcie z nieukrywaną ulgą zdjęliśmy plecaki i szykowaliśmy się do wykwintnej kolacji (chleb z konserwą) spożywanej w pozycji siedzącej nagle usłyszeliśmy w naszych głowach paragwajski głos rozsądku. Był nimprzechodzący obok bezdomny, który stwierdził, że w takim miejscu: „na bank nas ktoś okradnie!”. Trzeba przyznać, że facet dobrze gadał!
Naszą beznadzieją sytuacją zainteresowali się też szeregowi pracownicy przejścia granicznego. Ubrani w zielone uniformy, uśmiechnięci panowie po pięćdziesiątce postanowili poprawić nam humory kulinarnymi prezentami, a były nimi siatka bananów i kotlet. Jeden ze szczodrych ofiarodawców w ramach kurtuazyjnejgo small talk postanoiwł popisać się nawet swoją wiedzą o Polsce. Jak stwierdził: „na pewno w tej odległej i zimnej krainie mamy pełno zamków, więc jest gdzie kręcić filmy o Drakuli”. W takich niesprzyjających okolicznościach przyrody minęła nam bardzo długa noc.
Rano nie udało nam się zdążyć na autobus, więc na pieszo drałowaliśmy przez całe miasto budząc niemałe zainteresowanie miejscowych. Widok dwójki gringo łapiących stopa chyba nie jest tutaj codziennością. Jadący z powieszoną na plecach strzelbą miejscowi machali nam więc przyjaźnie. Tutejsze złodziejaszki uznały, że skoro spacerujemy sobie, jak gdyby nigdy nic po tak niebezpiecznym mieście, to na pewno nie mamy wiele do stracenia.
Tego dnia z trudem pokonaliśmy 340 kilometrów dzielących nas od Asuncion. Temperatura wynosiła 40 stopni. Pociliśmy się niemiłosiernie, a krople leciały nam ciurkiem na buty. Jedyne o czym marzyliśmy, to łyk czegoś zimnego i gazowanego, ale zamiast tego popijaliśmy tererere i słodkie soki z trzciny cukrowej. Stopem przejechaliśmy przez małe miejscowości, których mieszkańcy od pokoleń trudnią się jednym fachem np. stolarką. I tak przez całe miasto ciągną się stragany, na których kupimy: drewniane krzesła, stoły samochodu i domki dla lalek.
Choć na własnej skórze nie odczuliśmy niebezpieczeństwa widok policjantów z ogromnymi spluwami nie dawał zapomnieć o tym, że Paragwaj to kraj niebezpieczny, że napady i rabunki są tutaj przykrym, ale dość częstym elementem codzienności. Dowód: ochroniarze z wielkimi pistoletami pilnują nawet drogerii.
Asuncion i cały Paragwaj wbrew temu, co powtarzają ludzie z sąsiednich krajów ma wiele ciekawych miejsc. Jednym z nich jest Mercado numer 4 położone niedaleko centrum. Warto się tam wybrać choćby po to, żeby najeść się za grosze miejscowych specjałów. Ceny bajeczne: 100 guarani – koktajl owocowy czy hamburgera za 2500.
Wujek dobra rada:
Można też z jakimś głupim i banalnym pytaniem udać się do banku, a przy okazji napić się za darmo mocnej i gorącej, jak temperatura w Asuncion kawy. W American Express dostaliśmy nawet kruche ciasteczka. Na bogato! 😉
No Comments