Ameryka Południowa

Ameryka Południowa Podsumowanie

Krótko i zwięźle o podróży, która mogłaby się nie wydarzyć gdyby nie kilka zbiegów okoliczności i stara pralka.

Jest 22 marca. Ja i Marcin siedzimy na naczepie tira w jednym z kilkunastu japońskich aut, które właśnie przyjechały do Ameryki Południowej i wkrótce po drobnych przeróbkach trafią na tutejsze drogi. Powodów do radości nie brakuje. W końcu możemy wygrzać sobie stopy w promieniach południowoamerykańskiego słońca i co warto podkreślić, po mroźnej nocy spędzonej na Pustyni Atakama, nie jest to wydarzenie bez precedensu.

A zaczęło się od tego, że któregoś czerwcowego wieczoru zdecydowaliśmy, że zarobione w czasie wakacji na malowaniu norweskich domków pieniądze przeznaczymy na bilet z Polski do Ameryki Południowej. Plan był taki, żeby przez pół roku żyć w Buenos Aires. Znaleźć pracę. Poznać ludzi. Podszkolić język.

Z naszych zawodowych zamiarów oczywiście nic nie wyszło, bo ciepłe wieczory i latynoski rytm życia skutecznie ostudziły nasz zawodowy zapał. Była też druga, całkiem przyziemna przyczyna, opuszczenia po miesiącu znajdującego się przy ulicy Lavalle bardzo mało luksusowego mieszkania. Chodziło o nasz pokój, a mówiąc dokładniej o brzydkie, ciemne, duszne, ale tanie jak na argentyńskie warunki pomieszczenie, którego okna wychodziły na zabudowany balkon pełniący rolę pralni. Budziliśmy się więc przy dźwiękach obracającego się, metalowego bębna i zasypialiśmy słysząc przelewającą się przez gumową, szarą rurę wodę.

19 listopada spakowaliśmy więc w małe, miejskie plecaki najpotrzebniejsze rzeczy (coś do ubrania, szczotkę do zębów, skarpety i woreczek przywiezionej z Polski kaszy gryczanej) Skoro świt ruszyliśmy autostopem do Rosario, później do Cordoby, następnie Carlos Paz, Embalse, Villa Mercedes. Ostatecznie skończyło się na 176 dniach podróży i ponad 40 tys. pokonanych kilometrów.

Jak podróżować: 

Autostop w Ameryce Południowej, to świetne rozwiązanie dla wszystkich posiadaczy ograniczonych środków finansowych. Ceny biletów w Brazylii czy Chile są kilkukrotnie wyższe niż w Polsce, a odległości między kolejnymi punktami podróży bywają naprawdę długie. Łapanie stopa w Ameryce Południowej jest dość łatwe, zwłaszcza dla obcokrajowców. Po całym  kontynencie 24 h na dobę krąży tysiąc ciężarówek, których znudzeni kierowcy w ramach umilenia sobie podróży chętnie napiją się z gringo mate. Nie zawsze bywa łatwo. Nasz rekord czasu spędzonego na łapania stopa został pobity na granicy urugwajsko – brazylijskiej. Tam, przez 11 godzin próbowaliśmy przekonać mijających nas kierowców, że nie jesteśmy seryjnymi zabójcami. Bez większych sukcesów. W Paragwaju łapaliśmy stopa przy 53 stopniowy upale. Wielokrotnie kierowcy wysadzali nas w dziwnych miejscach, bo stwierdzali że dalej nie pojadą. Wtedy trzeba było spać na stole na stacji benzynowej, albo rozkładać się na zielonym skwerku przed dyspozytorem.

Spanie:

Człowiek nie może żyć bez snu. Kilka zarwanych nocy z rzędu przekładało się na chroniczne zmęczenie, brak koncentracji i sił na dalsze podróżowanie. Choć warunki nie zawsze na to pozwalały, staraliśmy się wyszukiwać sobie mniej lub bardziej komfortowych miejscówek, żeby choć na chwilę zmrużyć oczy. Zasypialiśmy więc na porośniętych rzadką trawą skwerkach, w pobliżu stacji benzynowych. Na stolikach w przydrożnych barach. W garażu straży granicznej. Na Atakamie idealnym miejscem, chroniącym przed silnym wiatrem, okazał się parking samochodowy.

W miasteczku nieopodal Aconcagua miejscowi przekonali nas, żeby olać nasz namiot i spędzić noc w ceglanym iglo. Ostatecznie, i tak za długo nie poleżeliśmy w śpiworach, bo kurtuazyjna rozmowa z tutejszym kucharzem i jego pomocnikiem przerodziła się w całonocną imprezę.

Na Atacamie na jedną noc zamieszkaliśmy w ruinach starej chaty pasterskiej. Brakowało tam dachu, a ściany z kamieni nie wydawały się najtrwalszą konstrukcją, ale widok pasterza schodzącego ze zbocza ze stadem lam zdecydowanie poprawił nasze humory.

Na długo zapamiętamy także pierwszą noc w Ekwadorze. Ten porośnięty plantacjami bananów kraj przywitał nas prawdziwą ulewę. Nasz tamtejszy couchsurfer nie dawał znaku życia, a pogodowy kataklizm wykluczał możliwość noclegu pod gwiazdami. Brodziliśmy więc w gumowych japonkach po kolana w wodzie, aż dotarliśmy do pierwszego napotkanego motelu z migoczącym, czerwonym neonem. Zza żelaznych krat pani portierka poinformowała nas, że pokoje owszem są, ale wynajmuje się je tylko na godziny. Warto jednak skorzystać, bo hotel ma wykupiony największy pakiet kanałów porno w całej okolicy. Jak mogliśmy odmówić.

Couchsurfing:

Znacznie częściej niż z naszego namiotu korzystaliśmy z uprzejmości ludzi zrzeszonych na Couchsurfingu. To dzięki nim, na własne oczy przekonaliśmy się, że Ameryka Południowa jest: uśmiechnięta, otwarta i nieprzewidywalna.

W Brazylii zasypialiśmy w apartamencie sędziego sądu najwyższego. W miejscu, którego ściany zdobiły obrazy słynnych malarzy, w kątach domu zamiast kurzu, znajdowały się rzeźby z XVII wieku. Co rano windą do salonu wjeżdżała aktualna prasa, a na półkach barku stały alkohole z wszystkich stron świata (w tym stara polska Wyborowa). W Urugwaju kładliśmy się na starym materacy w pokoju pozbawionym prądu, za to z ogromną ilości chodzących po podłodze karaluchów. Wśród osób nas goszczących znalazła się: 75 letnia, emerytowana nauczycielka matematyki. To w jej domu cofnęliśmy się w czasie do kolorowych lat 80., bo pokój jej córki nie zmienił swojego wyglądu od czasów, kiedy nastolatki wzdychały do krzywozębnego Toma Crouisa.

Był też Amerykanin, który przyjął nas w przekształconym na squat starym domu bez okien.

Dzięki couchsurfingowi poznaliśmy prawdziwe życie mieszkających w Ameryce Południowej ludzi i mogliśmy choć na chwilę, stać się częścią ich prywatnego życia. Dokładnie tak jak wtedy, gdy z całą rodziną świętowaliśmy 90 urodziny dziadka naszego couchsurfera, albo gdy sylwestrową zabawę rozpoczęliśmy od tradycyjnej kolacji w gronie najbliższych dla naszych nowych znajomych osób.

Właśnie w ten sposób, na ciągłym przemieszczaniu się, podróżach autostopem i spotykaniu nowych osób, minęło sześć najciekawszych, jak na razie, miesięcy naszego życia. Dzięki wizycie w parku Iguacu przekonaliśmy się, że jeśli istnieje raj, to pewnie przypomina tę krainę, z niezliczoną ilością wodospadów i latających kolorowych ptaków. Że noc na pustyni, pomimo chłodu, może okazać się magicznym przeżyciem, a wszystko przez gęsto zasiane gwiazdami niebo. Że księżyc na Ziemi Ognistej bywa wielki jak naleśnik.

Robimy w naszych głowach krótkie podsumowanie: 176 dni podróży, tysiące przejechanych kilometrów od równika po Ziemię Ognistą, prawie 40 couchrferów. na końcu kasa: całkowity koszt wyjazdu dla 2 osób 16 tys. zł (8 tys. na osobę z biletami lotniczymi włącznie).

TRASA:

176 dni, 60 000 km. Trasa: Wrocław, Londyn, Madryt, Buenos Aires, Rosario, Bell Ville, Villa del Rosario, Cordoba, Carlos Paz, Embalse, Villa Mercedes, Villa de Merlo, San Luis, San Martin, Mendoza, Puente del Inca , Los Andes, San Felipe, Santiago de Chile, Valparaiso, Concepcion, Pucon, Valdivia, Puerto Montt, Bariloche, Comodoro Rivadavia, Rio Grande, Ushuaia, Buenos Aires, Montevideo, Punta del Este, Chuy, Porto Alegre, Foz do Iguacu, Cuiudad del Este, Asuncion, Bermejo, Tarija, Sucre, La Paz, Copacabana, Arequipa, Lima, Tumbes, Guayaquil, Mindo, Quito, Loja, Piura, Lima, Cuzco, Santa Teresa, Aguas Calientes(Machu Picchu), Arequipa, Arica, San Pedro de Atacama, Purmamarca, San Miguel de Tucuman, Buenos Aires, Madryt, Londyn, Poznań, Wrocław.

 

You Might Also Like

No Comments

    Leave a Reply