Azja Wietnam

Hoi An miasto lampionów, krawców i masowej turystyki

Hoi An wycieczka po rzece.

Jeśli chcesz zobaczyć, co złego masowa turystyka robi z zabytkowym miastem i jego mieszkańcami koniecznie wpadnij do Hoi An.

Miejsce to od 1999 roku wpisane jest na listę światowego dziedzictwa Unesco. I słusznie. Ten dawny portugalski port morski ma wiele urokliwych zakątków, które może i fajnie byłoby podziwiać, gdyby nie tłum turystów: Chińczyków, Anglików, Niemców i przede wszystkim Amerykanów. 

Most Japoński w Hoi An.

Most Japoński w Hoi An.

Łazimy jedną z tutejszych uliczek. Przed nami zorganizowana chińska wycieczka, za nami wielopokoleniowa rodzina z USA. Idziemy gęsiego, jak w przedszkolu. Na inny rodzaj przejścia nie ma tutaj szans, bo przeciwną stronę ulicy też opanował dziki tłum. Na krótką chwilę robi się jednak nieco luźniej. Przewodnik wycieczki z Państwa Środka zarządza przerwę na zdjęcia przy jednym z pomników (a tych nie ma tutaj zbyt wiele).

Chińskie turystki robią sobie zdjęcie przed pomnikiem Kazimierza Kwiatkowskiego.

Czas więc na sesje przy szarym kamieniu, w którym wyryto podobiznę: Polaka, konserwatora zabytków, architekta – Kazimierza Kwiatkowskiego. Kazio sprzeciwił się kiedyś zburzeniu zgrzybiałych w tamtym czasie, wiekowych budynków i postawieniu na ich miejsce kwadratowych bloków mieszkalnych. To m.in. dzięki Polakowi, co roku przyjeżdża do Hoi An cała masa zagranicznych turystów, a przedsiębiorczy Wietnamczycy mają kogo naciągać na tysiące dongów. Biznes się kręci.

Hoi An nocą rozbłyska blaskiem tysiąca kolorowych lampionów.

Hoi An nocą rozbłyska blaskiem tysiąca kolorowych lampionów.

Bogaci przybysze z zachodu rozpuścili tutejszych mieszkańców do granic możliwości. W wielu miejscach nieoficjalnie, ale jednak, obowiązują dwie ceny. Jedna dla mieszkańców, druga dla turystów, przy czym te drugie są oczywiście dwa razy wyższe. Weźmy na przykład taką Bahn Mi, czyli popularną tutaj małą bagietkę wypełnioną jajkiem sadzonym, ogórkiem, polaną często sosem sojowym. Miejscowi płacą za nią od lat 10 tys. dongów, ale ty chodzący dolarze spróbuj kupić bułkę w takiej cenie. Za każdym razem, kiedy pytasz „za ile?” dostajesz odpowiedź – 20 tys. To nic, że przed chwilą na twoich oczach młody Wietnamczyk na skuterze podjechał zapłacił dychę i odebrał bułkę zawiniętą w białą reklamówkę.

Kolorowe lampiony są ozdoba i wizytówką miasta.

Kolorowe lampiony są ozdoba i wizytówką Hoi An.

Podobnie jest z wietnamską kawą, jedzeniem w restauracjach (tutaj często obowiązują dwa rodzaje menu) i sklepach spożywczych. W tych ostatnich panie sprzedawczynie zapytane o cenę rzucają taką kwotę, że masz ochotę przybić im piątkę za wybitne osiągnięcia w używaniu wybujałej wyobraźni.

No ale jak to mówią, co z tego! Prawda jest taka, że nawet po podniesieniu cen Wietnam jest cytując Amerykanów „dirty cheap!!!”. Bo te 20 tys. to 3.20, za obiad zapłacisz 7 a nie 4 zł (wciąż ok), a za kawę 2.40 zamiast 1.60. Większość turystów nie traci więc czasu na targowanie i płaci tyle, ile im każą. „Przecież to wciąż jest niecały jeden dolar, albo euro”.  My się wkurzamy, bo chodzi o zasady. Byliśmy w biedniejszych miejscach, gdzie ludzi stać było na to, żeby nie kłamać na każdym kroku.

No ale wracając do Hoi An. Mimo tłumu, drobnych kłamstewek, ciągłego nagadywania sprzedawców („Massage, special price”, „Happy hour”) warto przyjechać tu choćby na dwa dni. Jest ładna plaża, jest stare miasto, a w hostelu są pyszne, ociekające roztopionym cukrem i tłuszczem naleśniki z bananami! Tylko nie kupujcie sobie kapelusza Bon La i tych kolorowych Koszul z bananami, bo będziecie wyglądać ja turystyczni frajerzy. Serio!

INFORMACJE PRAKTYCZNE: CENY, DOJAZD, NOCLEG  ZNAJDZIESZ -> TUTAJ!

You Might Also Like

No Comments

    Leave a Reply