Plan był taki. Jedziemy do Norwegii zarabiać grubą kasę. Na drogę bierzemy chleb z piekarni na Bema, konserwę mięsną, serki topione i jakieś 300 zł. W pięknej norweskiej miejscowości chodzimy od domu do domu i ferujemy nasze budowlano/malarsko usługi. Rzeczywistość okazała się nieco odmienna od naszych młodzieńczych wymysłów. Po pierwsze kasa, a raczej jej brak pozwoliła nam na zakup puszek ananasów i parówek. I takim posiłkiem mistrzów żywiliśmy się w czasie drogi. Komary rypały niemiłosiernie. Śpimy w lesie, na dziko. Raz rozkładamy się na polu. Auto stop nie jest popularnym środkiem transportu w Skandynawii. ludzie robią nam zdjęcia, a dzieci pokazują palcami. Po drugie wieś norweska wygląda nieco inaczej niż Polska i oczywiście w czasie jednego dnia moglibyśmy, co najwyżej odwiedzić dwie chałupy. Głupi ma szczęście i spod Ikei zabrała nas pewna miła Norweżka i jej chłopak. Zawieźli nas do gospodarstwa swoich rodziców wprost na obiad z krewetkami i pysznym ciastem z Deimem. Zamieszkaliśmy w jednym z najstarszego domów w Norwegii, który zazwyczaj pełnił rolę hotelu dla nowożeńców, bo prócz dużego gospodarstwa w budynku organizowano też wesela. Dostaliśmy puszki z jedzeniem i poczuliśmy się, jak ludzie sukcesu! Naszym zadaniem było odnowienie jednego, dużego pokoju. Cyklinowanie – bardzo proszę. Malowanie – nie ma sprawy. Jesteśmy fachowcami od wszystkiego. Później zamieszkaliśmy na tydzień w jednej z najbogatszych dzielnic Oslo, gdzie pełniliśmy rolę tłumacza. Mieszkanie naszej Norweżki remontowała polska ekipa cwaniaków.
Europa
No Comments